Łatwy zwrot towaru
KUP LUB ODBIERZ W NASZYM SKLEPIE
Na ogół wstęp do książki pisze ktoś znany, ważny, uczony lub mądry a najlepiej, żeby miał wszystkie te przymioty. Taki autor na ogół podnosi wartość dzieła. Na szczęście wywiadowi z o. Leonem Knabitem, który sam w sobie jest człowiekiem wielkiej wartości, żaden ważny ani szczególnie wybitny człowiek nie musi dodawać prestiżu. Z tego powodu mogę napisać wstęp, choć zawodowo robię rzeczy bardzo odległe od pisania wprowadzeń do mądrych książek.
Kiedy tylko zacząłem w miarę świadomie spoglądać na świat, okazało się że jednym z moich bliskich jest dziwna postać w czarnym ubraniu z kapturem, którą nazywano mnichem albo benedyktynem z Tyńca. Dość szybko też zorientowałem się, że jest on dość dziwny, bo ma dwa imiona: moja Babcia, którą wtedy szanowałem najbardziej na świecie, a nawet zdecydowanie chciałem się z nią żenić, mówiła do niego zdrobniale: „Stefanku”, mimo że był najwyższy w rodzinie. Traktowała go też jak syna i kochała chyba na równi ze mną, z czym z trudem się godziłem. Inne osoby, nie z rodziny, częściej mówiły o nim: „ojciec Leon”. Wtedy już rozumiałem, że to brat Mamusi i jest moim Wujkiem. Przez dłuższy czas natomiast nie bardzo wiedziałem, dlaczego, skoro mam swojego Tatusia Zbysia, to brat Mamusi, wujek Stefanek, to także ojciec i do tego Leon.
Był on w naszym życiu obecny zawsze. Mimo surowych reguł monastycznego życia (pamiętam opowieść Babci, że jadąc na pierwszą wizytę w klasztorze, zawiozła Synowi czekoladę, a on ją oddał przełożonemu i została podzielona między współbraci; do tego po wizycie pozwolono mu odprowadzić Mamusię jedynie „do pierwszej bramy”) kiedy tylko mógł, starał się nas odwiedzać. Odbywało się to z reguły w ramach urlopu, najczęściej w lecie. Wyczekiwany Wujek przyjeżdżał do wielkiego domu mojej babci, zasiadał przy stole niedaleko otwartych drzwi na wielką werandę i odpisywał na listy. Podziwiałem malutki notesik z zapisanymi „maczkiem” adresami. Tysiąc? Więcej? Kiedy byłem już większy, posyłano mnie na pocztę po arkusze znaczków. Wieść o przybyciu Wujka, nawet w świecie bez internetu, roznosiła się lotem błyskawicy. Stary drewniany dom „dostawał skrzydeł”. Przez kilka dni roił się od dawnych znajomych, Babcia odżywała, siostry cieszyły się bratem. Mój Tatuś i Wujek nie zawsze zgadzali się co do polityki – powstała nawet najkrótsza z fraszek: „Wszakże, szwagrze?” – ale szanowali się i lubili.
Dobry, serdeczny dom. Pewnie, że nie bez problemów, ale szczęśliwy i radosny.
Wujek mieszkał w odległym Tyńcu, ale wszyscy z dumą śledziliśmy jego zakonną karierę. Dowiadywaliśmy się, że jest w kolegium redakcyjnym Biblii Tysiąclecia, staje się cenionym rekolekcjonistą, duszpasterzem młodzieży, mistrzem klasztornego nowicjatu, podróżuje, spotyka się z ciekawymi ludźmi. Z licznych wyjazdów przywoził nam rozmaite wieści – a to z królewskiego Krakowa, a to ze spotkań z ciekawymi ludźmi, czasem z dostojnikami Kościoła, nawet z samym kard. Wyszyńskim czy młodszym i mniej znanym kard. Wojtyłą. Przywoził zasłyszane od zaprzyjaźnionych misjonarzy opowieści o misjach w Burundi w Afryce, internetu wszak nie było, ale słowo czyniło cuda – do dziś pamiętam śpiewaną naukę dodawania w języku suahili:
Modża na modża ni n’ga pi?
Modża na modża ni mbili!
W pamięci pozostał mi też jeden z prezentów, który dostałem, może na piąte, a może na szóste imieniny – był to wspaniały plastikowy okręt na baterie. Jak Mamusia się zgodziła, można było nalać pełną wannę wody i… Wujek powiedział: „Dostaniesz go, ale musisz przez te kilka dni być grzeczny. Mam przygotowane na prezent dla ciebie 120 zł. Okręt kosztuje 90 zł. Za każdy wybryk odejmujemy 10 zł”. Wystarczyło, choć ledwo ledwo. Nie było łatwo, dzięki temu jednak pierwszy raz w życiu zorientowałem się, że aby coś osiągnąć, trzeba się postarać. Lekcja na całe życie.
Potem ja przyjeżdżałem do Tyńca. Pamiętam jeden dłuższy wyjazd z Tatusiem – kilka dni przeżyliśmy razem z mnichami w rytmie Reguły św. Benedykta. Posiłki były w refektarzu. Modlitwa, lektor czyta fragment Reguły przed obiadem, opat daje znak drewnianym młoteczkiem – można jeść. Jemy w milczeniu, a lektor czyta fragment stosownej książki. Biada temu, co nałożył na talerz za wiele – kilkudziesięciu chłopa patrzy, jak się morduje, bo zostawiać nie wypada, a kończymy wszyscy razem…
Szczegóły książki | |
Autor: | Leon Knabit OSB, Bartosz Michałowski |
Wydawnictwo: | Tyniec |
Liczba stron: | 114 |
Rodzaj oprawy: | Okładka miękka |
Rok wydania: | 2020 |
Numer wydania: | I |
Język wydania: | Polski |
ISBN: | 9788373549 |
Format: | 12,5x19,5 cm |